z książką przez życie

Projekt „Z książką przez życie” realizowany jest przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Bielsku Podlaskim w ramach zadania „Partnerstwo dla książki” ze środków finansowych Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.

Rozmowa z Katarzyną Simonienko

Siedząca kobieta z otwartą książką w ręku, uśmiecha się patrząc na wprost, obok stos książek.
Katarzyna Simonienko
Zapis audio rozmowy z Katarzyną Simonienko

Iwona Bielecka-Włodzimirow: Dzień dobry. Bardzo się cieszę, że przyjęłaś zaproszenie do naszej rozmowy „Z książką przez życie”.

Bardzo mi miło, dziękuję za zaproszenie.

Od jak dawna towarzyszy Ci książka?

Myślę, że odkąd skończyłam rok. Kiedy miałam trzy, już samodzielnie czytałam. Nie było takiego momentu w życiu, żeby książek nie było. Były zawsze.

Czy pamiętasz swoje pierwsze czytanki, książki, które rodzice czytali Ci do snu albo ilustracje, bo one najbardziej zostają w pamięci?

Tak. Była taka seria „Poczytaj mi, Mamo”. Najczęściej czytał mi te książki dziadek, bo w czasie, kiedy rodzice byli w pracy, opiekowali się mną dziadkowie. Babcia motywowała mnie do tego, żebym sama czytała, skoro umiem, ale ja bardzo lubiłam kiedy mi czytano, więc dziadek czytał mi serię „Poczytaj mi Mamo”. Pamiętam książeczkę o dziewczynce, która widziała świat nocą. Nie wiem dokładnie, co to było, ale pamiętam ilustracje nocnego nieba i pięknego księżyca. Bardzo mi się to podobało. Potem, chyba w wieku lat sześciu, odkryłam baśnie braci Grimm i przepadłam. To był magiczny świat.

Coś czuję, że pociągał Cię mrok.

Tak, najbardziej lubiłam te mroczne. Pamiętam „Bajkę o młodzieńcu, który chciał poznać co to strach”. Czytałam ją pasjami, mroczne fragmenty były najbardziej fascynujące. Nie bałam się tego mroku, chyba oswajałam go od małego. Baśnie braci Grimm mam do dzisiaj, bardzo je lubię. Jako dorosła osoba kupiłam sobie kompletne wydanie, oprawione w zieloną skórę i do dzisiaj chętnie do nich wracam.

Powiedziałabym, że to dość brutalne opowieści. Na kartach baśni dużo było krwi, obcinania palców, pięt…

Były takie motywy. Z jednej strony to było straszne, ale z drugiej chciałam ten strach poznać, oswoić go, przyjrzeć się temu. Tak już potem zostało, bo w moim zawodzie działy się podobne rzeczy. Pierwszym zabiegiem, jaki wykonałam, było obcięcie palca martwiczego. Dużo krwi było w czasie zabiegów chirurgicznych, sekcji zwłok i nie były to rzeczy, które mnie odstraszały czy brzydziły. Oczywiście, że nie pałałam do tego entuzjazmem typu „wspaniale, jest krew, uwielbiam to”, ale nie było to też coś, czego się bałam. Być może baśnie braci Grimm wprowadziły mnie w to, że świat jest złożony, ale to nie znaczy, że historia musi się źle skończyć, może ten mrok to po prostu jakaś jej część.

Czy pamiętasz jakieś książki, po które z chęcią sięgałaś jako uczennica?

W szkole podstawowej to były głównie baśnie. Po części zostało mi to do dzisiaj, bo lubię świat zanurzony w fantazji, oniryczny. Na początku były to więc legendy, potem „Mistrz i Małgorzata”, w międzyczasie również fantastyka. Przewijał się Tolkien, inni mistrzowie polskiego i zagranicznego fantasy. Zaczęło się banalnie, od Astrid Lindgren: „Ronji, córki zbójnika” i „Dzieci z Bullerbyn”.Te dwie książki najbardziej zapadły mi w pamięć. Zawsze miałam takie marzenie, żeby zamieszkać w Bullerbyn, albo w chatce w lesie, jak Ronja. W tym momencie jestem w takim miejscu, że mam i chatkę w lesie, i Bullerbyn. Mieszkamy na wsi; kiedy patrzę, jak dzieci są w stanie przeciągnąć sznurek z domu do domu i bawić się w stogach siana, to z rozrzewnieniem myślę, że Bullerbyn się spełniło.

Wspomniałaś o Ronji, a to jedna z moich ulubionych lektur… ta bohaterka była inna, żyła w dzikim świecie.

To bardzo plastyczna opowieść. Pamiętam, że to była pierwsza książka, którą przeczytałam w ciągu jednego dnia.

Bardzo podobał mi się fragment, w którym ojciec mówił Ronji, że kiedy wypuszcza się samotnie w las, musi uważać, żeby nie wpaść do rzeki. Ronja celowo chodziła brzegiem urwiska, bo przecież tata kazał jej uważać, a nie da się tego zrealizować, kiedy jest się daleko od rzeki. Potem stwierdziłam, że jeżeli chcemy wypracowywać i poznawać swoje granice, musimy wychodzić poza strefę komfortu. Potem, w szóstej-siódmej klasie podstawówki były legendy arturiańskie i cykl S. Lawhead’a „Taliesin”, mówiący o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu, a także o postaci Merlina, który był druidem. Otworzył się w ten sposób świat celtycki. Z czasem pojawiły się „Mgły Avalonu” Marion Zimmer Bradley. To była mitologia celtycka.

Spodobał Ci się mistyczny świat Celtów.

Zdecydowanie tak. Potem zaprzyjaźniłam się z tą literaturą jeszcze bardziej, bo tłumaczyłam legendy walijskie i udało mi się ten przekład wydać w wydawnictwie Armoryka. Pracowaliśmy też nad biblioteczką celtycką.

To poważna pasja!

Tak, i ona do dzisiaj nie przeszła. To miłość na życie. Zaczęło się niewinnie w szóstej klasie, a potem poszło na tyle daleko, że sięgałam do źródeł archeologicznych, czytałam opracowania, więc było poważnie. Potem pojawił się pisarz z kręgu filozofii i fantasy Robert Holdstock i jego książka „Las ożywionego mitu”. W ten sposób od Celtów i fantasy przeszłam do jungowskiej koncepcji pojmowania podświadomości. Pojawiał się tam motyw archetypu. Do dziś bardzo cenię Junga, bliski jest mi jego opis różnych zjawisk w psychologii. Dalej pojawił się motyw lasu, a więc „Saga Puszczy Białowieskiej” Simony Kossak.

Podobno trochę tam nakłamała…

Wiem o tym. Natomiast bardzo podobał mi się jej język i pasja, z którą opisywała otoczenie. Nie traktowałam jej jako źródła. Robiłam analizę porównawczą między źródłami, a tą pozycją po to, żeby mieć krytyczne podejście. Czytało się ją bardzo przyjemnie; ciekawiła mnie na tyle, że chciałam dowiedzieć się, jak to faktycznie wygląda. Ważną książką, która już w dorosłości zmieniła to, co robię w życiu było „Sekretne życie drzew” Petera Wohllebena, bo po jej przeczytaniu zaczęłam zupełnie inaczej widzieć komunikację w świecie roślin. Potem pojechałam na spotkanie z autorem i zajęłam się kąpielami leśnymi. Była to dla mnie książka formatywna.

Opowiedz o tym spotkaniu z autorem, jestem bardzo ciekawa.

To było „na wariackich papierach”. Razem z mężem zajmowaliśmy się wtedy fotografią przyrodniczą, na Facebooku prowadziliśmy stronę „Zapuszczeni” , co połączyło nas ze środowiskiem białowieskich przyrodników. Wracaliśmy wtedy z wakacji we Włoszech, koleżanka napisała do mnie wiadomość o spotkaniu. Nie mogliśmy na nie dotrzeć, bo byliśmy jeszcze w Warszawie, ale dostaliśmy też zaproszenie na prywatne spotkanie w gronie przyrodników do pensjonatu Wejmutka. Było fantastycznie, autor okazał się osobą ciepłą, słuchającą, z ogromną wiedzą. Dyskusja była bardzo wielowymiarowa, złożona, prowadzona z różnych punktów widzenia: naukowego, humanistycznego, ludzie byli z różnych środowisk. Bardzo podobała mi się ta złożoność, bo podobnie jest w lesie. Pomyślałam wtedy, że dobrze by było zintegrować humanizm, dobre samopoczucie, element artystyczny i naukę; zastanawiałam się, jak mogłabym się w tym odnaleźć jako psychiatra. Następnego dnia zaczęłam szukać informacji w Internecie, wyświetliła mi się terapia lasem. Zastanawiałam się czy jest to zagadnienie naukowe, czy coś z pogranicza ezoteryki i magii. Znalazłam jednak odnośniki do prac naukowych publikowanych w poważnych czasopismach. Wsiąkłam.

Czyli przełomem było spotkanie w Białowieży?

Tak.

Jak fantastyka i baśnie miały się do czytania lektur? Czy nie były one dla Ciebie zbyt nudne?

Były, ale nie wszystkie, niektóre mi się podobały. Bardzo dobrze czytało mi się np. „Krzyżaków”. Miałam natomiast takie poczucie, że część lektur byłaby dla mnie dobra jako dla osoby dojrzałej, bo nie do końca umiałam przetworzyć sobie to wszystko, co dotyczyło np. obozów koncentracyjnych, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły podstawowej. Podobnie, jeśli chodzi o cierpienie i śmierć zwierząt. Nawet jeśli służyła ludziom. Jako ośmiolatka musiałam przeczytać „O psie, który jeździł koleją”- pies na koniec ginął. Potem był „Łysek z pokładu Idy”. Czytałam i płakałam. Traumatyzowało mnie to, czułam się bezradna, sfrustrowana, było to trudne i dla mnie osobiście nierozwojowe, bo te książki nie pokazywały rozwiązań, dzięki którym można będzie uniknąć takich sytuacji w przyszłości.

Bardzo podobali mi się „Chłopcy z Placu Broni”. Moją ulubioną postacią nie był Nemeczek, a Feri Acz. Interesowała mnie jego historia i to, co spowodowało, że używał przemocy. Próbowałam go zrozumieć, ciekawiła mnie struktura jego osobowości, jej przyczyny. Podobał mi się „Ten obcy”. Wybierałam w książkach charaktery złożone, zadziorne, więc tutaj też bardziej Pestka niż Ula. Myślę jeszcze o późniejszych lekturach i powiem szczerze, że niezbyt wiele z nich zapadło mi w pamięć. Oczywiście Sienkiewicz, romantyzm: mroczna poezja, „Dziady”. Książki fantastyczne były dodatkiem i trochę ucieczką, bo rzeczywistość była dość szara, a Bielsk lat dziewięćdziesiątych nie miał wiele do zaoferowania. Z grupą przyjaciół skupialiśmy się wokół tematów fantasy, średniowiecza, przyrody, chodziliśmy do lasu.

Jak pamiętasz bibliotekę z lat dziewięćdziesiątych, korzystałaś z niej?

Pewnie! Chodziłam tam najpierw z mamą. Zawsze dobrze kojarzył mi się zapach książek, uwielbiałam go. Wchodziłam między półki i oglądałam okładki. Często chodziłyśmy też do działu dla dorosłych, bo mama wypożyczała stamtąd książki. Potem, z uwagi na to, że tata tam pracował, byłam w bibliotece często, lubiłam chować się między półkami i szperać w nich. Biblioteka była też w szkole, w liceum; czasem tam sobie uciekałam. Na wagary szłam zwykle do biblioteki albo do lasu.

Biblioteka to było miejsce, w którym można było się schować i zaszyć. Nikt nie chodził między półkami, a najciekawsze książki były najniżej. Bardzo lubiłam folklor i etnografię. Pamiętam „czarną” półkę, na której stały książki z tej dziedziny, np. „Młot na czarownice” i pozycje opowiadające o procesach o wilkołactwo.

To było w bibliotece szkolnej?

Tak, w liceum im. Tadeusza Kościuszki. Do biblioteki miejskiej chodziłam po lekcjach. To było świetne miejsce do spędzania wolnego czasu np. na feriach zimowych. Odbywały się tam zimowiska, w których brałam udział, pamiętam np. bal przebierańców, poznawałam też nowe osoby. Mam więc dobre wspomnienia związane z tym miejscem.

Jak sytuacja wygląda dzisiaj, masz czas na czytanie książek?

Czytając, spełniam dziś swoje bardzo różne potrzeby. Wśród moich lektur są książki zawodowe, dotyczące psychiatrii, psychologii, kąpieli leśnych. Poza tym jest dużo książek przyrodniczych. Z Empiku niestety zawsze wychodzę z torbą nowości. Została fantastyka, która służy mi do oderwania się od rzeczywistości, zwłaszcza po ciężkim dniu w pracy. Czytam też sporo reportaży, literatury faktu dotyczącej regionu, ale też na skalę globalną. Książka, która w tym roku bardzo mnie dotknęła to „27 śmierci Toby’ego Obeda”. Jest bardzo ważna, bo zmieniła moje spojrzenie na korzystanie z dobrodziejstw innych kultur. Czasami bez wahania sięgamy po dorobek kultury, która nas fascynuje, a nie do końca jesteśmy do tego uprawnieni, czasem dokonujemy zawłaszczeń kulturowych. Pokazała mi też, że często jesteśmy odcięci od swoich korzeni. Lubię Radka Raka, Olgę Tokarczuk, chociaż to nie są książki, które czyta się dla rozrywki. To piękna twórczość, ale jest w niej obecny motyw cierpienia, żałoby, smutku.

Masz swoje rytuały czytelnicze? Czytasz przed snem?

Wieczór to jedyny czas kiedy czytam, po tym, kiedy wykonam wszystkie obowiązki domowe. Staram się wygospodarować na czytanie godzinę przed snem. Czytamy też rodzinnie i bardzo to lubię.

Myślę, że to bardzo cenny rytuał dla młodego pokolenia. Czy Twoim zdaniem książka zniknie, będzie jej coraz mniej, czy wręcz przeciwnie, nastąpi powrót do papierowej książki?

Obawiam się, że książka przestaje być atrakcyjna. Ja byłam zapaloną czytelniczką, ale poniekąd nie miałam wyboru. Byłam jedynym dzieckiem na osiedlu domków jednorodzinnych, nie miałam też rodzeństwa. Książki otwierały nowe światy, można było przeżywać różne fantastyczne przygody. To był mój sposób na życie, przetrwanie, samotność. Teraz jest Internet, elektronika, gry. Trzymamy rękę na pulsie jeśli chodzi o gry i telefon, mamy jasne zasady. Do książek musimy dziecko trochę „gonić”, ale kiedy już zacznie czytać to nie można go oderwać. Mamy teraz dużo innych możliwości: e-booki, audiobooki, słuchowiska. Nie jest to książka w tradycyjnym znaczeniu. Pojawia się tu wątek ekologiczny i pytanie o to czy lepsze dla środowiska jest zużywanie papieru czy produkcja czytników? Jestem w tej kwestii konserwatystką, lubię zapach druku, papier, czasem coś w książkach podkreślam, choć byłam uczona tego, że po książkach się nie maże. Najwięcej podkreśleń mam w książce „Anam Cara. Duchowa mądrość celtyckiego świata” Johna O’Donohue, która pięknie opisuje relacje międzyludzkie, relacje człowieka ze światem, środowiskiem, krajobrazem. Do dziś jej nie skończyłam, a zaczęłam ją czytać, kiedy miałam siedemnaście lat. Dozuję ją sobie, wracam do niej, został mi jeszcze rozdział o odchodzeniu i śmierci.

To niesamowite, co mówisz. Masz książkę, którą przez lata sączysz jak dobre wino?

To jedna z najważniejszych książek w moim życiu. Jest już „białym krukiem”. Ukształtowała mnie w dużym stopniu jako osobę i kogoś, kto ma określone poglądy i wrażliwość. Wpadłam na nią w bielskiej bibliotece miejskiej. W jakimś czasopiśmie czytałam kiedyś artykuł, w którym zamieszczone były jej fragmenty. Te fragmenty były tak mocne, że stwierdziłam, że muszę znaleźć tę książkę. Udało się.

Z rozmowy wynika, że książki pozwoliły rozwinąć wszystkie Twoje pasje.

Tak, może poza rysowaniem. Chociaż nie, bo żeby rysować przyrodę, trzeba mieć albumy przyrodnicze, żeby się inspirować. Mam ich sporo.

W tle widzę chyba jakiś Twój rysunek?

Tak, to obraz z totemem biebrzańskim. Dosyć duży, jest tam łoś, sowa uszatka, ptaki i inne zwierzęta, które zaobserwowaliśmy na mokradłach nad Biebrzą.

A fascynacja owadami i innymi drobnymi stworzeniami z Puszczy Białowieskiej?

Jak najbardziej. Uwielbiam rozwielitki. Kiedyś hodowałam w słoiku stułbie, są fantastyczne. Od siedmiu miesięcy mam pająka, samicę krzyżaka. Obserwuję jej polowania i życie.

Trzymasz ją w terrarium?

To dzika samica, wydzieliłam w domu przestrzeń, w której może ona żyć po swojemu. Nie ma sztucznych warunków, tylko czasem, gdy nie ma co jeść, przynosimy jej jedzenie. Bardzo ciekawa jest jej obserwacja; dorastanie, zmiana powłok, polowanie. Lubię chrząszcze, grzyby, które zresztą też hodujemy. W lesie najbardziej pociąga mnie mikroświat.

Jak dotąd opublikowałaś trzy książki. Czy są jeszcze jakieś w planach?

Z dużym zespołem piszemy pozycję, która jest dosyć nowatorska. Mamy nadzieję, że uda się nam ją wydać wiosną. Dotyczy ekopsychiatrii, czyli integracji człowieka ze środowiskiem i jego wpływu na zdrowie psychiczne. Nie chodzi tylko o las, ale też o zanieczyszczenie światłem, depresję klimatycznej, social media i inne tematy z zakresu relacji środowisko-psychika.

W tej dziedzinie jest jeszcze jakieś pole badawcze, miejsce do działania?

Niestety tak. Jest to straszne i smutne, bo kryzys klimatyczny powiększa się z dnia na dzień. Mamy coraz większą świadomość, jesteśmy już na skraju migracji klimatycznych, bo są już miejsca, w których brakuje wody, temperatury są zbyt wysokie, żeby żyć. Topnieją lodowce, giną gatunki, co wpływa też na nas, bo nie jesteśmy samowystarczalni, żyjemy zanurzeni w sieci, nawet jeśli nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele mamy relacji z mikroorganizmami, które budują naszą odporność i wpływają na zdrowie. Trzeba to badać, ale przede wszystkim zatrzymać tę katastrofę klimatyczną. Czy nam się uda? Nie wiem.

Jak wygląda Twoja prognoza dla naszego gatunku?

Powiem szczerze, że nie wiem. Widzę dużo ludzi zaangażowanych w pracę dla innych i dla środowiska. Ciekawe, że w grupach aktywistów większość to kobiety. Jeżeli chodzi o aktywizm przyrodniczy czy humanitarny to mężczyźni są w mniejszości i to jest zastanawiające, bo przecież zwykle to oni są decydentami. Mam wrażenie, że to trochę inna wrażliwość i narracja, byłabym za wyrównaniem. Gdybyśmy były bardziej decyzyjne, miałybyśmy szansę, ze swoją kobiecą wrażliwością i otwartością, wpłynąć na męskie myślenie w tej kwestii. Nie jest to feminizm, raczej realizm wynikający z osobistych obserwacji, bo w różnych ruchach ekologicznych udzielam się od kilkunastu lat. Czy to się uda? Z jednej strony jestem przerażona pazernością ludzi, pogonią za pieniądzem i ignorowaniem potrzeb ogółu. Z drugiej strony bardzo wierzę w akcje oddolne i w dobro w ludziach. Jestem niepoprawną optymistką, ale stojącą twardo na ziemi, czyli bardzo bym chciała, żeby to się dobrze skończyło, ale jednocześnie nie wierzę, że tak się stanie, jeżeli będziemy biernymi świadkami. Trzeba działać i to jest zadanie dla naszego pokolenia i dla naszych dzieci, bo potem nie będzie co zbierać.

Może wynika to z tego, że ludzie coraz mniej czytają, mniej sięgają do tego, co zostało napisane, do filozofii, źródeł naukowych, a bazują na Internecie, gdzie informacja jest powierzchowna, można znaleźć rzeczy wartościowe, ale większość zbędnych.

To prawda. Ostatnio byłam na konferencji, która dotyczyła terapeutycznej roli krajobrazu i uderzyło mnie to, że traktaty z szesnastego i siedemnastego wieku mówiły o tym, jak powinno wyglądać miejsce, które dzisiaj nazywamy szpitalem psychiatrycznym. Były tam konkretne wytyczne: dużo zieleni, terapia ogrodem, parki, zwierzęta, kontakt z naturą. Ważne było, by zadbać o krajobraz terapeutyczny, dać chorym możliwość obcowania z zielenią, spacerów w naturalnym otoczeniu. Minęło trzysta lat. Dlaczego tego nie robimy? Mamy badania naukowe, a musimy umieszczać szpitale w starych fabrykach i tego typu miejscach, zamiast budować nowe, z dostępem do przyrody. Wyważamy otwarte drzwi i nic z tego nie wynika.

Jaka zatem recepta dla naszego pokolenia —  sięgajmy po to, co już kiedyś zostało zapisane, po mądrość zawartą w książkach? Terapia lasem w tym kontekście, też nie jest chyba nowym systemem.

Nowe są w tym badania naukowe. Jako lud słowiański, od wieków mamy w sobie naturalną potrzebę spędzania czasu w przyrodzie, w lesie. Mamy to we krwi. Badania naukowe na ten temat zaczęły się dopiero w latach dziewięćdziesiątych, wtedy zaczęto przyglądać się temu, jak kontakt z lasem wpływa na nasze zdrowie. W trakcie kąpieli leśnych staram się nie tylko operować językiem faktów, ale uwrażliwiać też na walory artystyczne, subiektywne odczucia, dawać przestrzeń na emocje. Myślę, że taka integracja jest bardzo ważna. Myślę jeszcze o recepcie, o którą pytałaś. Czytać jak najwięcej, ale być krytycznym, nie popadać w skrajności. Ważna jest otwartość, sięganie do różnych źródeł, ciekawość.

Ciekawość to bardzo cenna cecha, która pozwoli nam zmagać się z nadchodzącym kryzysem klimatycznym, który jest faktem, choć nie do końca wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Bardzo dziękuję Ci za rozmowę, życzę owocnej pracy nad dalszymi publikacjami, czekamy na nie. Mam nadzieję, że dasz się zaprosić do biblioteki ze swoją książką?

Zawsze i z przyjemnością. To miejsce, w którym dojrzewałam jako człowiek, tam spotkałam Simonę Kossak, Adama Wajraka, dr Kruszewicza, więc spotkania z autorami to była dla mnie przede wszystkim biblioteka miejska. Gdyby nie te spotkania autorskie, byłabym w innym miejscu. Wszystkim polecam bibliotekę, idźcie tam. Są tam dobre książki i fajni ludzie.

Bardzo Ci dziękuję za te słowa i jeszcze raz dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.


Katarzyna Simonienko
Katarzyna Simonienko

Dr n. med. Katarzyna Simonienko (z d. Cieśla) – z wykształcenia psychiatra, pracuje z pacjentami w Poradni Leczenia Zaburzeń Nerwicowych “Animus” i Centrum Terapii “Allenort” w Białymstoku. Od 2018 roku jest licencjonowaną przewodniczką Białowieskiego Parku Narodowego. Należy do japońskiej organizacji INFOM zajmującej się Shinrin-yoku, czyli „leśnymi kąpielami”. W Centrum Terapii Lasem zajmuje się prowadzeniem warsztatów terapii lasem pogłębionej o techniki wyobrażeniowe i ćwiczenia oddechowe. Bada terapię lasem naukowo i propaguje wiedzę medyczną z tego zakresu w kraju i za granicą. Autorka książek z tego zakresu: „Terapia lasem w badaniach i praktyce”, „Lasoterapia” i „Nerwy w las. Jak odnaleźć spokój i radość życia”, a także tłumaczka legend celtyckich “Mabinogion. Pięć opowieści walijskich”.


Fotografie: Kamil Simonienko


logo MKiDN

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

Udostępnij
Skip to content