Projekt „Z książką przez życie” realizowany jest przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Bielsku Podlaskim w ramach zadania „Partnerstwo dla książki” ze środków finansowych Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.
IWONA BIELECKA-WŁODZIMIROW: Jesteś moim pierwszym rozmówcą w cyklu „Z książką przez życie”, zatem inaugurujesz cykl wywiadów, który wymyśliłam sobie jako serię, przedstawiającą znane osoby z Bielska Podlaskiego i ich relacje z książką; zacznę może od takiego pytania: czym jest dla Ciebie książka? Czy była dla Ciebie inspirująca, wartościowa, towarzyszyła ci od dzieciństwa?
MATEUSZ SACHARZEWSKI: Podczas przygotowań się do tej rozmowy wertowałem swoje życie pod kątem książki jako towarzyszki – w dzieciństwie powoli do mnie przychodziła, potem coraz bardziej były to sytuacje ukierunkowane, związane z życiem zawodowym, w pewnym momencie zawitała zawitała na stałe, no i…jest, choć w bardzo konkretnych celowych sytuacjach. Nie jest to tak, że leży przy łóżku, czeka na mnie i w każdym momencie wolnym wyjmuję książkę i czytam – niestety tak nie jest.
Czyli jest teraz taką daleką znajomą w Twoim życiu takim zawodowym?
Czytam rocznie kilkanaście miesięczników „Dialog” (miesięcznik poświęcony dramaturgii współczesnej, przyp.red.) w których interesujące są wywiady z twórcami i sztuki teatralne, a od okresu studiów dramaty. Pasjami!
Z okresu dzieciństwa przechowuję zdjęcie – mam na nim zaledwie kilka lat – z Pismem Świętym i moim ś.p. ojcem, i wychodzi na to, że tutaj rozpocząłem swoją przygodę z książką. Nie dlatego, że byłem głęboko wierzący, ale od zawsze fascynowała mnie grubość tej książki, myśl, jak daleko uda mi się dojść w czytaniu tych szczelnie zapisanych karteczek? Stanowiło to rodzaj wyzwania, objętość Pisma Świętego mogła zrobić na dzieciaku duże wrażenie. Zawsze mnie pociągały wyzwania, dlatego miałem tę myśl – tak, zmierzę się. Jednak nie zabrnąłem daleko. Ale to był początek.
Później książka pojawiała się w miarę dojrzewania na etapie edukacji szkolnej, coś zostało po lekturach szkolnych?
Wiem tylko, że są lektury szkolne, jest ich dużo, mało kto je lubi i raczej do nich się nie wraca ze względu na traumatyczne przeżycia związane z przymusem ich czytania. Może dlatego, że nikt nam nie tłumaczył, dlaczego akurat te lektury mają być dla nas ważne, nikt nie przekonał mnie, że w ogóle czytanie książek jest ważne. Kiedy dowiedziałem się, że jak nie czytasz książek to zasób twoich słów to jest ok. 2000, a jak czytasz książki to ok. 20000 czyli, no, to jest argument!
Czyli czytasz teraz swoim dzieciom?
Nie zasną bez książki. Musi być bajka czytana, a potem opowiadana. Z tego jestem dumny, i co kuriozalne moje dzieci nie lubią jak ja im czytam – mama czyta! Może dlatego, że ma to spowodować sen, a ja interpretuję, postaciuję, to ich pewnie denerwuje, bo chyba ich nie usypiam tymi bajkami.
Może masz już skrzywienie zawodowe i nie umiesz nie grać tekstu?
Walczę z tym! Z kolei robię sobie zawsze ćwiczenia dykcyjne, żeby to było czytane wyraźnie, więc sobie ćwiczę na dzieciach i to też może denerwować, ta nadwyrazistość.
Coś innego z mamą coś innego tatą… A jakie książki ci się podobają?
Bardzo kierunkowo podchodzę do książek; całe życie książka towarzyszy mi jako prezent, i dostaję wiele książek w postaci prezentów. Uwielbiam czytać życiorysy, biografie ciekawych ludzi, i to się czyta cudownie; nie przemawia do mnie literatura współczesna. Jedyne co tutaj dziś przyniosłem to jest Sapkowski „Narrenturm” – dostałem całą Trylogię i czytało się bardzo przyjemnie, wspominam ją bardzo dobrze jako lekturę, mówimy o niej i obrazy same tworzą mi się przed oczami.
Czyli można byłoby powiedzieć, że twoim ulubionym gatunkiem są biografie, inaczej mówiąc: fakty, mądrość płynąca z pewnych wydarzeń?
Mądrość płynąca z ludzi! Przeczytałem prawie jednym tchem fascynującą biografię Lee Iacocca, prezesa Forda i Chryslera. Czytając jego „Autobiografię” wiele bierze się do siebie i jakby przenosi na siebie. Pamiętam jak na studiach, na trasie mieszkanie-uczelnia jednego dnia udało mi się przeczytać wywiad-rzekę z Al Pacino, choć wtedy niestety dowiedziałem się rzeczy, których wolałbym nie wiedzieć. Zawodowo dużo żyję w tym świecie przedstawionym i jakbym sobie że chyba dokładał do głowy te światy stworzone jeszcze w domu, to chyba bym zatracił rzeczywistość.
Masz ze sobą czasopismo „National Geographic” z 2003 roku
Tak, mój wujek znalazł u mojej babci wydanie brytyjskie, jeden z pierwszych roczników, a te mój brat prenumerował i razem pasjami czytaliśmy.
Co najbardziej zafascynowało cię w tym czasopiśmie?
Podróże, fakty światy, fenomenalne zdjęcia, opisy, historie… rewelacja. Bardzo lubiliśmy kolekcjonować kolejne numery, mieliśmy ich całą półkę.
Czy przełożyło się to na poszukiwanie innych źródeł, czegoś więcej?
Nie, nie było tego kroku dalej, ale były pewne fakty, o których rzeczywiście człowiek chciał się dowiedzieć, np. historia afgańskiej dziewczyny, której zdjęcie obiegło cały świat. Nie miałem tak, że widząc zdjęcie Alaski myślałem, że fajnie byłoby tam pojechać, chyba nie mam natury podróżnika; nie wszyscy chyba muszą mieć, nie?
Pewnie, że nie. Samo czytanie przenosi w inne światy. A tu kolejny świat – muzyka!
Muzyka, która towarzyszy mi od dawna, to jest właśnie książka nagroda.
Za dobrą naukę?
Nigdy! Nie byłem dobrym uczniem ani w szkole podstawowej, ani muzycznej, aczkolwiek lubiłem grać, lubiłem robić imprezy, a w szkole dostawałem nagrody, bo recytowałem i brałem udział w różnych konkursach, a tam zawsze były oczywiście książki. I to fajne! Wtedy myślałem, po co mi te książki? Ale teraz cieszę się, że mam je wszystkie; moja biblioteka to same prezenty i nagrody.
Zatem jeden z prezentów „Sztuka podejmowania decyzji”, poradnik?
Fenomenalny, dostałem na 30. urodziny. Odkryłem go na nowo rok temu i aktualnie czytam, dozując go sobie. Nie jest jest to prosta książka, ale dzięki niej układam sobie w głowie pewne rzeczy. Tutaj są wszystkie możliwe scenariusze sytuacji, w których możemy się znaleźć jako zwierzchnicy, liderzy – bardzo mądrze napisana i na konkretnych wręcz fabularyzowanych, przykładach. Super, że trafiła w moje ręce. Tak samo jak ze wspomnianej „Autobiografii”, jak i z tej książki bardzo dużo przenoszę do życia, bardzo dużo się uczę i okazuje się, że czerpanie wiedzy z poradnika i przekuwania go na praktykę zdaje egzamin, na moim przykładzie wiem, że to się sprawdza.
Jest tutaj jeszcze bardzo atrakcyjnie wydana książka kucharska „Wok. Dania z patelni”. Zamiłowania kulinarne?
To jest moje życie. Jeśli nie jestem w pracy, to gotuję.
Wszystkie przepisy z tej książki zrobiłeś?
Nie, bo one są strasznie trudne i jest problem ze składnikami.
Ale raczej trochę książek kucharskich na twojej półeczce się znajduje?
Tak, mam jakiś taki dystans do szukania przepisów w Internecie, robię to czasem, ale czuję lojalność wobec tych książek – mam ich tyle i szkoda by było, gdyby z nich nie korzystać. Tym bardziej, że przy gotowaniu, korzystanie z książki jest łatwiejsze – wyświetlacz ci się nie wyłączy… Książki kucharskie uwielbiam i samo patrzenie na te wszystkie dania jest fascynujące.
Odbiegnijmy nieco od tych kulinarnych wspaniałości, wróćmy do szkoły; korzystałeś z biblioteki?
Tak, przyznaję, byłem nawet dłużnikiem. Gdzieś na etapie szkoły podstawowej nie zwróciłem książki, ciągnęło się to kilka lat aż w końcu podjąłem decyzję, że skoro popełniłem błąd, to trzeba z tym stanąć twarzą w twarz; tym bardziej, że potrzebowałem książek, utworów na egzaminy wstępne… a więc przyszedłem, wyjaśniłem i udało mi się wrócić na łono biblioteki.
A na etapie szkoły aktorskiej, z czym tam się zetknąłeś?
Książka, która jest z tyłu głowy studenta, a później adepta to jest kompendium wiedzy napisane przez Zbigniewa Raszewskiego „Krótka historia teatru polskiego”. Trzeba było przez to przejść. Pamiętam też jak dziś, przygotowałem się do egzaminu z filozofii, czytałem Kanta i ta lektura pozwoliła mi w ogóle zaliczyć ten przedmiot. Na koniec pan profesor zapytał, dlaczego tak źle traktuję Kanta?! I padła rada, która stała się moją dewizą życiową: „Zachowuj się tak, jakbyś chciał, żeby to było powszechne” . To jest to, co mi ze studiów utkwiło w pamięci i zostanie ze mną do końca życia. Może to być nawet napisane na moim nagrobku. Poza tym zostanie już ze mną na zawsze: monolog Hamleta do matki, który mówiłem na egzaminie wstępnym, wykłady Ibsenowskie, „Potop”, „Z chłopa król” Czesława Miłosza. Byłem dobry z interpretacji wiersza, miałem ten przedmiot z wybitną aktorką panią profesor Budzisz-Krzyżanowską i radziłem sobie z 13-zgłoskowcem.
Lubiłem wiersze, ale nie przepadam za opisami przyrody – fauna i flora kompletnie mnie w wierszach nie pociąga. Uwielbiam za to turpistów, a książka, która wywróciła mi w głowie to „Kropka nad i” Rolanda Topora.
Takie dość makabryczne spojrzenie na świat, i te historie z jego opowiadań, które są rodem z angielskiego poczucia humoru… jest takie opowiadanie jak Pan Jezus wyszedł na taflę wody, nie zauważył skórki od banana, poślizgnął się i roztrzaskał sobie głowę. Nie patrząc na to pod kątem profanacji tylko na pod kątem pomysłu, to mi się podoba, jest jakieś „mięso” w tych tekstach. Wtedy aż chce mi się czytać! Widzisz, i wyszło, że ten „Potop” Sienkiewicza, że ten Hamlet, i ten Miłosz… że na studiach to był ten moment, w którym szukałem w literaturze czegoś więcej. Ona w kontekście zawodowym bardzo głęboko zagląda do człowieka, nagle staje się twoim przeżyciem.
Ostatnio zrobiłeś spektakl „Zielony Gil” z teatrem „The Mask” na podstawie tekstu Tirso de Molina, tekst XVII-wieczny. Czy ten język dramatu sprzed wieków w przekładzie Juliana Tuwima, nie był za trudny dla młodych aktorów?
Nie, i na tym polega fenomen dell’arte i tekstów pisanych w tej formie; one są tak wartkie, tak przyjemne i rytmiczne, że wbrew pozorom łatwo ich się uczy. Te dialogi „wchodzą” w ucho łatwiej niż sztuka współczesna. A zatem to nie jest wyzwanie, wyzwaniem może być ilość tego tekstu. Jak jeździmy na festiwale to zwykle to jest najbardziej szokujące. Uwielbiam dell’arte i wszystko co jest pochodne, uwielbiam tę formę. Znalezienie dobrego tekstu do realizacji jest trudne, a znalezienie dobrego tekstu w tej formie jest nawet bardzo trudne, i tutaj pamiętam że chyba kolega Patryk Ołdziejewski polecił mi tekst „Zielonego Gila”. Za 3 zł zakupiłem go w Internecie, przeczytałem, i od razu wiedziałem, że będzie super. Tak było z „Księżniczką na opak wywróconą”, „Wieczorem Trzech Króli” wcześniej, czy „Lekarzem mimo woli” – czytając tekst, już po 10-15 stronach wiem, że sprawdzi się na scenie.
Udało ci się odczytać przesłanie tego dramatu? Czy jest to czysta rozrywka?
To nigdy nie jest czysta rozrywka; może odpowiem na przykładzie bardzo konkretnym „Księżniczki…” o czym traktuje ten tekst: o tym, jak się zatracamy, co w ogóle jest rzeczywistością, a co ułudą, i w czym czujemy się lepiej; czy warto kreować się na kogoś innego niż się jest, czy warto byłoby powiedzieć teraz, że książka jest moim największym przyjacielem od lat, a byłaby to ściema, czy przyznać, że nie, po prostu, nie. Jest w moim życiu, ale nie jest jakąś superbohaterką! Czy warto więc kreować siebie przed kimś na kogoś innego? Jeśli chodzi o „Zielonego Gila” to są pytania wokół wartości – czy ważniejsze są dla nas pieniądze czy miłość? I jakie koszty poniesiemy stając przed tym wyborem? Czy jesteśmy samodzielni w podejmowaniu decyzji, czy ktoś podejmuje decyzje za nas? Co nami tak naprawdę kieruje? Czy wszystkie wybory są dobre i jakie niosą ze sobą konsekwencje? Czy młody człowiek jest w stanie podjąć decyzję wbrew woli rodziców, czy też nie?
Ile rzeczy w tej książce!
To, co widz wyniesie ze spektaklu to jest jego, a co my, pracując nad tekstem – jest równie ważne. To, że robimy komedie, to nie znaczy, że tam nic oprócz rozrywki nie ma. To jest rozrywka, ale człowiek inteligentny wyciągnie z tego znacznie więcej.
Bardzo dziękuję Ci za rozmowę.
Dziękuję.
Mateusz Sacharzewski, z zawodu aktor, prezes Stowarzyszenia Kreatywny Bielsk Podlaski, reżyser i animator działań teatralnych, twórca i pomysłodawca Festiwalu Teatrów Amatorskich „Decha”, która zdążyła ugruntować swoją markę jako przeglądu i konkursu teatralnego w tej dziedzinie w skali ogólnopolskiej. Realizuje się zawodowo na stanowisku dyrektora w Gminnym Ośrodku Kultury w Boćkach.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury