Projekt „Z książką przez życie” realizowany jest przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Bielsku Podlaskim w ramach zadania „Partnerstwo dla książki” ze środków finansowych Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.
Zapis dźwiękowy wywiadu:
Iwona Bielecka-Włodzimirow:
Dziś jestem gościnią Pana Jarosława Borowskiego, a tematem naszej rozmowy będzie książka i jej rola w życiu mojego rozmówcy na przestrzeni lat. Jakie jest Pańskie pierwsze wspomnienie związane z książką?
Jarosław Borowski:
Pierwsze wspomnienie książki to czasy, gdy nie chodziłem jeszcze do szkoły. Mam dwóch braci, którzy są sporo ode mnie starsi, więc pierwszymi książkami z którymi miałem kontakt były ich podręczniki. Obok domu było miejsce, gdzie przechowywaliśmy stare podręczniki, z których korzystaliśmy z koleżankami i kolegami podczas zabawy „w szkołę”. Nie chodziłem wtedy jeszcze do prawdziwej szkoły, ale umiałem czytać, nie pamiętam już, kto mnie nauczył; bardzo miło wspominam te zabawy z książkami. Kiedyś podręczniki nie zmieniały się tak często jak dziś, więc moi bracia, między którymi jest rok różnicy uczyli się z tych samych książek. Być może czekały one też na mnie, ale w międzyczasie zmieniły się programy nauczania i ja z tych książek już w szkole nie korzystałem. Są one jednak moim pierwszym książkowym wspomnieniem, trochę szkolnym, a trochę nie. Bardzo miło wspominam tamte czasy. W naszych dziecięcych zabawach w szkołę częściej ja byłem uczniem, a koleżanka z domu naprzeciwko nauczycielką.
Pierwsze Pana wspomnienie związane z tekstem literackim to były zatem podręczniki, a nie wiersze, rymowanki, które zostają w pamięci?
Tak. Nie chodziłem do przedszkola, zajmowała się mną babcia, bracia i rodzice. Pamiętam, że zanim zacząłem chodzić do szkoły potrafiłem już pójść do kiosku i kupić gazetę.
„Trybunę Ludu”?
Między innymi; kosztowała złotówkę.
Być może. Ja zawsze łatwiej zapamiętywałam tytuły niż cenę.
Pamiętam, bo musiałem dać pieniądze panu kioskarzowi. To były czasy, kiedy moim marzeniem była praca w kiosku, bo wtedy mógłbym przeczytać wszystkie gazety i mnóstwo ciekawych rzeczy, które w nich pisano. Nie było wtedy Internetu, pięćdziesięciu kanałów w telewizji, najwyżej jeden lub dwa i to czarno-białe. Gazety stanowiły okno na świat. Mieszkałem niedaleko kiosku, musiałem przejść tylko przez jedną ulicę, po której jeździło niewiele samochodów, więc było bezpiecznie.
Niektórzy wyobrażają sobie pracę w bibliotece tak jak Pan widział kiedyś pracę w kiosku. Sądzą, że polega ona głównie na czytaniu książek czy czasopism. Proszę powiedzieć jakie było Pana pierwsze zetknięcie z biblioteką? Która jej siedziba była pierwszą przez Pana poznaną?
Pierwszą poznaną biblioteką była biblioteka publiczna, która mieściła się przy ul. Mickiewicza, za tak zwaną „ruską księgarnią”, a naprzeciwko Praktycznej Pani. Byłem chyba w drugiej klasie kiedy brat mnie tam zaprowadził i zapisał. Po pewnym czasie zacząłem też pomagać w bibliotece szkolnej, byłem jedynym chłopakiem, który to robił, oprócz mnie były same dziewczyny. Od czwartej klasy przychodziłem do biblioteki na przerwach i pomagałem wypożyczać książki innym osobom. Wiedziałem, że jeśli będę w bibliotece, to jako pierwszy uzyskam dostęp do książki, którą chciałbym wypożyczyć. Sytuacja nie wyglądała tak jak dzisiaj, książek nie było dużo. Pamiętam, że na niektóre pozycje lekturowe trzeba było czekać w kolejce. Jeśli ktoś taką książkę zdawał, a ja byłem akurat w bibliotece, mogłem ją wypożyczyć. Do dzisiaj mam w domu książki, które dostałem w podziękowaniu za pracę w bibliotece szkolnej, przez moment myślałem też, że będę bibliotekarzem. Bardzo podobała mi się możliwość obcowania z książkami i wypożyczania ich innym. Przez cztery lata w szkole podstawowej praktycznie każdą przerwę spędzałem w bibliotece.
Dziś można to określić jako wolontariat?
Tak. Miło było na koniec roku otrzymać książkę w podziękowaniu za poświęcony czas.
Jest Pan z zawodu ekonomistą, ukończył Pan Szkołę Główną Handlową, poszedł w stronę zainteresowań, które nie są związane z humanistyką. Jaką rolę w Pana życiu odgrywało czytanie?
W trzeciej klasie dostałem na Gwiazdkę książkę, inną niż wszystkie wcześniej przeze mnie widziane. Był to „Atlas geograficzny świata” dla klas V – VIII szkół podstawowych. Piękne zdjęcia, kolorowe mapy, skorowidz długości i szerokości geograficznych. To było zupełnie inne spojrzenie na świat, które tak mnie zaintrygowało, że nauczyłem się atlasu prawie na pamięć. Stolice, rzeki, liczby mieszkańców miast itd. To współgrało z moją skłonnością ku naukom ścisłym. Mam ten atlas do dzisiaj, choć każda jego strona jest już oddzielnie. Od tej książki wiele się w moim życiu zaczęło, zmieniło i wszystko to spowodowało, że jestem tu gdzie jestem.
To fascynujący przykład, bo raczej byłam skłonna szukać konkretnego bohatera literackiego, który wywarł wrażenie, towarzyszył wyborom życiowym, a tu mamy atlas geograficzny, czyli świat przełożony na język kartografii, statystyki, tabelki, zestawienia…
Zgadza się. To była również odskocznia od szarej rzeczywistości. Dziś wchodzimy do Internetu i możemy zobaczyć wszystko, kiedyś nawet telewizja była czarno-biała. To czego szukałem mogłem znaleźć w atlasie.
Proszę powiedzieć czy jest coś, czym chce zainteresować dorastające córki, jeśli chodzi o czytanie?
To trudny temat, bo nie jest łatwo zachęcić dzisiejsze dzieci i młodzież do czytania. Obie moje córki jednak czytają, mają sporo książek, przy łóżkach leżą te, które czytają na głos przed zaśnięciem. Teraz na topie jest „Dziennik cwaniaczka”. Nie trzeba ich specjalnie zachęcać czy przymuszać do czytania. W domu mamy ponad tysiąc książek, dużo czytamy. Dzieci są zapisane do biblioteki szkolnej i publicznej, wypożyczają książki i czytają je. Od nich będzie zależeć co i ile z tego zapamiętają. Wracając jeszcze do moich wspomnień. Przez ostatnie trzy lata podstawówki byłem najaktywniejszym czytelnikiem biblioteki szkolnej za co dostawałem nagrody. Czytałem wszystkie lektury, nie tylko krótkie, ale również te kilkutomowe, np. „Potop”.
W której klasie przeczytał Pan „Potop”?
Już nie pamiętam, na pewno wtedy, kiedy był lekturą, chyba w liceum.
Tak, „Potop” był lekturą w szkole średniej. Pamiętam, że „Ogniem i mieczem” przeczytałam na wakacjach po szóstej klasie podstawówki i to był ogromny krok naprzód.
Uważam, że do pewnych książek trzeba dorosnąć. Jeżeli próbuje się przeczytać je za wcześnie źle się to kończy. Miałem taką sytuację z książkami Tolkiena, które dzisiaj są moim ulubionym cyklem powieściowym. Kiedy byłem w piątej klasie pani z biblioteki przy Mickiewicza, chyba ze względu na to, że dużo czytałem, poleciła mi te książki. Po trzydziestu stronach stwierdziłem, że nie da się tego czytać. Potem, kiedy zdawałem maturę w 1991 r. byłem chyba pierwszym odważnym w Polsce, który pisał o tym, że „Władca Pierścieni” to coś, na czym można budować edukację młodzieży. Dzisiaj „Hobbit” jest lekturą w szkole podstawowej, swoje zrobiły też ekranizacje. Ja natomiast, pisząc o Tolkienie na maturze w 1991 r., ryzykowałem oblanie egzaminu. Moja polonistka stwierdziła wtedy, że jeszcze nie czytała pracy maturalnej o krasnoludkach, ale postawiła mi piątkę.
Wróćmy jeszcze do szkoły podstawowej i do dyżurów w bibliotece; mamy tutaj przed sobą pozycję „Jacek, Wacek i Pankracek”.
Mogę powiedzieć, że to pierwsza naprawdę moja książka. Dostałem ją za to, że byłem członkiem szkolnego teatrzyku kukiełkowego. To była lektura w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Gdy czytaliśmy ją z córkami zadawały bardzo dużo pytań. Książka była pisana w 1955 r. i zupełnie nie przystaje do dzisiejszych czasów. Dzisiejszy tornister szkolny wygląda zupełnie inaczej, dzieci noszą w nim inne rzeczy. Książka opowiada o trzech chłopcach, którzy uczęszczali do pierwszej klasy. Nieco trąci myszką, ale jest jak najbardziej do poczytania.
Jest tutaj też z nami klasyczna pozycja pierwszoklasisty czyli „Elementarz” Falskiego.
To książka mojej żony, niemniej jednak ja też się z takiej uczyłem. Umiałem czytać zanim poszedłem do szkoły, ale ta książka też miała duży wpływ na moje życie, głównie ze względu na to co znajduje się na samym jej końcu. Jest tam mapa Polski. Oglądając w telewizji pogodę zawsze otwierałem tę mapę. Oczywiście były też wierszyki: „Murzynek Bambo” i inne, ale tę książkę zapamiętałem głównie ze względu na mapę. Tę pozycję znają też moje dzieci, choć się z niej nie uczą.
To ciekawe, że każdy odbiorca może znaleźć w książce coś innego.
Jeśli mówimy o książkach, które wpłynęły na moje życie to na pewno jest wśród nich ten właśnie pierwszy podręcznik.
Kolejne inspiracje to, jak widzę, jedna z serii o Panu Samochodziku; to już chyba okres dorastania.
Szkoła podstawowa, klasy piąta, szósta i dalsze, czas kiedy pomagałem w bibliotece szkolnej. Zauważyłem, że najwięcej osób wypożycza książki Nienackiego. Pamiętałem film „Pan Samochodzik i Templariusze”, bardzo mi się podobał. Ciekawe było rozwiązywanie zagadek, poszukiwanie tajemnicy, szczególnie w czasach PRL-u. Sięgnąłem więc po książki, które w tamtych czasach były odskocznią pozwalającą na to, żeby zapomnieć o szarości dnia codziennego. Przeczytałem wszystkie, które napisał Nienacki. Wiem, że dziś inni autorzy piszą „Samochodziki”, tych książek nie miałem okazji czytać. Dawniej czekało się na to kiedy wyjdzie następna część. Raz i drugi udało mi się być pierwszym czytelnikiem, który z biblioteki szkolnej wypożyczył nowe wydanie „Pana Samochodzika”. To tylko jeden z przykładów książek przygodowych, które czytałem.
A „Przygody Tomka Sawyera”, Indianie?
Tomek Sawyer jakoś nie przypadł mi do gustu, podobnie jak Tomek Wilmowski. Bardzo lubiłem natomiast książki Karola Maya. W książkach przygodowych najbardziej lubiłem tajemnice i dochodzenie do rozwiązania zagadki. Akurat u Nienackiego w każdej książce była tajemnica do rozwikłania. Najlepsze było przewidywanie zakończeń i zdziwienie, że autor wymyślił jednak coś innego.
Czy to przełożyło się na czytanie kryminałów w dorosłym życiu?
Nie, nie przełożyło się. Próbowałem je czytać w średniej szkole, ale nie wciągnęły mnie.
Po co Pan sięga obecnie?
Teraz nie mam czasu na lekturę. Praca zawodowa i natłok obowiązków nie pozwalają na to, żeby dużo czytać, niemniej jednak nie ma miesiąca, w którym biblioteka domowa nie powiększyła się o kilka pozycji. Jestem fascynatem wszystkiego co regionalne.
Wróćmy do lektur szkolnych. Dla wielu jest to przykry obowiązek, dla Pana niekoniecznie; podejrzewam, że czytał Pan wszystkie obowiązkowe lektury szkolne.
Tak. W szkole podstawowej i średniej byłem pilnym uczniem, dlatego starałem się przeczytać wszystkie lektury, które nauczyciele zadawali. W podstawówce było łatwiej, bo ze względu na pomoc w bibliotece miałem dużo prostszy dostęp do nich. W liceum pojawiły się dużo grubsze książki. To było wyzwanie, poświęcenie, bo chciało się pograć w piłkę, spotkać z kolegami, ale szkoła znajdowała się na pierwszym miejscu, w związku z czym lektury trzeba było czytać. Do tego zachęcam dziś swoje córki.
Czy pamięta Pan jakąś lekturę, przez którą nie dało się przejść?
Nie. To była kwestia ilości poświęconego czasu. Są książki, które się czyta lekko, a inne ciężej. Z gatunki „ciężkich” był dla mnie „Ferdydurke” Gombrowicza, bo była to zupełnie inna książka od znanych mi wcześniej. Podobnie z „Szewcami” Witkiewicza, który nie był, i nadal nie jest łatwy w odbiorze. Polskie lektury z początku XX wieku były trudniejsze, ale zostały przeze mnie przeczytane.
„Mistrz i Małgorzata”. Ile razy czytał Pan tę książkę?
Dwa razy. Kilka razy oglądałem ekranizacje. To książka taka jak lubię, łącząca rzeczywistość z fikcją. Kiedyś uśmiałem się, gdy w programie telewizyjnym serial na podstawie „Mistrza i Małgorzaty” określono jako fantasy. Nie wiem czy Bułhakowa można postawić obok Tolkiena czy Sapkowskiego, myślę, że to zupełnie inna półka. Jest to na pewno książka, która wymaga myślenia przy lekturze. Nie wiem czy odczytuję ją dobrze, ale bardzo mi się podoba głównie ze względu na łączenie pierwiastków realnych z fantastycznymi i reminiscencjami sprzed prawie dwóch tysięcy lat. W mojej ocenie jest to zabawa autora z czytelnikiem, w której pewnie przegrywam, bo na typowo szkolne pytanie: „Co autor miał na myśli?” zawsze odpowiadałem, że nie wiem i mogę jedynie powiedzieć jak ja zrozumiałem to, co napisał. Maturę zdałem na piątkę, więc poradziłem sobie.
Na maturze był też Tolkien, którego ma Pan tu w oryginale. Pokaźna książka. Były próby czytania?
Tak, choć jest trudna w lekturze. Znam angielski, ale Tolkien jako lingwista pisał w specyficzny sposób, słownictwo jest trudne. Gdyby ktoś mnie zapytał czy polecam tę książkę uczniom do czytania w oryginale to absolutnie nie, bo jest ona za trudna. Gdy czytałem pierwszy raz obok miałem wersję polskojęzyczną i słownik. To było wyzwanie, niestety nie skończyłem tej książki.
Cały czas widzę jednak zainteresowanie innymi światami, mapy. Wszystko zaczęło się chyba od tego atlasu? Mama chyba dobrze zrobiła kupując go Panu, chociaż pewnie sama nie wiedziała, że wszystko pójdzie w tym kierunku różnorodnych zaitnteresowań.
Tak, wiele się od tego zaczęło.
Ale oprócz map i światów nadprzyrodzonych jest też coś przyziemnego, na przykład Eliza Orzeszkowa…
Gdybym miał wybrać swoje ulubione lektury to „Nad Niemnem” byłoby w pierwszej trójce. Większość moich kolegów i koleżanek z klasy nie przebrnęła przez tę książkę, także ze względu na opisy przyrody. Mnie natomiast zarówno one jak i opisy życia na wsi urzekły być może dlatego, że pochodzę z rodziny, która miała trochę wspólnego z rolnictwem. Bardzo ciekawe było to, że miejsce akcji tej powieści znajdowało się blisko nas. Orzeszkowa opisywała oczywiście zupełnie inne sytuacje, niemniej jednak cieszę się, że miałem okazję taką książkę przeczytać. Są w niej poplątane ludzkie losy, podobnie było też na naszych terenach.
Ta bliskość, nie tylko geograficzna, jest też w innej książce „Dziurdziowie” Gwara, którą posługują się bohaterowie jest podobna do tej, którą słyszę czasem u nas na rynku. To było dla mnie ogromne odkrycie.
Bardzo możliwe. Orzeszkowa mieszkała na Kresach, spotykała tamtejszych ludzi, więc trudno oczekiwać by pisała, że ktoś mówił po niemiecku. Pamiętam pewną lekturę z podstawówki, nowelę pt. ”Tadeusz” Orzeszkowej, której bohaterami byli Klemens i Chwedora. Intrygowało mnie to imię żeńskie, a gdy zapytałem mamy odpowiedziała, że to imię podlaskie. Bliskość da się więc znaleźć nie tylko w „Nad Niemnem”, ale i w innych książkach. Nie jest tajemnicą, że w Grodnie stoi pomnik Elizy Orzeszkowej, z którym była związana.
Nawiązując do współczesnego świata proszę powiedzieć czy e-booki, audiobooki są, według Pana, konkurencją dla papierowej książki?
Dla mnie nie są. Próbowałem czytać książki na monitorze, ale to nie to samo. Być może to wygodne, ale papier to jednak coś innego.
Czyli w tym temacie jest Pan tradycjonalistą?
Jestem, natomiast zdaję sobie sprawę, że świat idzie do przodu, ludzie szukają wygody. Sam pamiętam czas, w którym pojawiły się „bryki” i niektórzy stwierdzili, że nie warto czytać lektur tylko streszczenia. Gorzej było, gdy polonistka zadała szczegółowe pytanie, odpowiedzi na które nie było w „bryku”. Uważam jednak, że trzeba iść z postępem, jeśli technologia pozwala nam na pewne rzeczy to warto z tego korzystać. Ja jeszcze nie dorosłem do tego, żeby założyć sobie konto na portalach z audiobookami i słuchać książek, bo lubię papierowe wydania książek. Dlatego mam ich tyle i mam nadzieję, że będę mieć jeszcze więcej.
Mam nadzieję, że audiobook, który dzisiaj Panu podarowałam, „Pan Ślepy-Paweł” na motywach powieści Józefa Tokarzewicza „Hodiego” czyli wywodzącego się z Bielska twórcy, zostanie przez Pana przesłuchany w wolnej chwili.
Na pewno tak, zresztą, tu pozwolę sobie na prywatę, kilka miesięcy temu w jednym z antykwariatów internetowych nabyłem publicystyczną książkę Józefa Tokarzewicza, w której pisze on też o Bielsku. To druga najstarsza książka w naszej domowej bibliotece, wydana w Warszawie w 1898 roku. Mamy jeszcze rosyjskojęzyczną Biblię z XIX wieku, ale książka Tokarzewicza to lokalny rarytas. Tak jak powiedziałem, jeśli gdzieś pojawiają się książki o Podlasiu, o Bielsku, bądź napisane przez bielszczan to potrafię dużo zrobić, by stać się ich właścicielem. Audiobook na pewno będzie miłym dodatkiem do tej publikacji.
Mamy tu też książkę Wojciecha Koronkiewicza „Z Matką Boską na rowerze” z którym spotkanie odbędzie się wkrótce w bibliotece. Proszę powiedzieć czy w Pańskim odczuciu sprawdza się dziś taka forma promocji czytelnictwa jak spotkania autorskie?
W dzisiejszych czasach jest to na pewno duże wyzwanie, bo ludzie nie czytają. Książki nie są tanie, a to bardzo duży problem, ponieważ ich zakup to dopiero któraś ,wcale nie taka ważna, pozycja na liście potrzeb. Wyraźnie pokazują to statystyki czytelnictwa, zakupu książek, ale też nakładów gazet, które bardzo się obniżyły szczególnie w wypadku prasy lokalnej. Właściciele wydawnictw muszą więc wymyślać sposoby, które zachęcą do zakupu czasopism czy książek. Książki warto czytać i oglądać, bo to nie tylko tekst, ale też zdjęcia, mapy, ilustracje. W promocji czytelnictwa trzeba znaleźć złoty środek. Spotkanie z autorem może być takim sposobem, na pewno jest najlepszym momentem do zadania mu pytań. Na tego typu spotkania zapraszam więc też polonistów, którzy później w szkole zadają uczniom trudne pytania.
Chciałoby się powiedzieć, że na szczęście mamy biblioteki!
Tak jest. Na szczęście są miejsca, skąd książkę można wypożyczyć, przeczytać, oddać w określonym czasie.
Myślę, że Pan jako samorządowiec będzie robił wszystko, żeby prestiż biblioteki rósł.
Zależy mi na tym, żeby wszystkie jednostki organizacyjne naszego miasta służyły mieszkańcom i były dobrą wizytówką Bielska Podlaskiego. Oczekuję też, że będą prowadzić szeroko zakrojoną promocję czytelnictwa, tak, aby zachęcić do czytania książek.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Również dziękuję, wszystkiego dobrego.
Jarosław Borowski urodzony w Bielsku Podlaskim, z wykształcenia ekonomista, ukończył z wyróżnieniem Szkołę Główną Handlową w Warszawie. Od 2013 roku pełnił funkcję Burmistrza Miasta Bielsk Podlaski, zaś od 2014 roku objął obowiązki Burmistrza Miasta Bielsk Podlaski i sprawuje je po dziś dzień. W 1998 r. zdobył tytuł mistrza Polski w scrabble, ostatnio można go było oglądać w TVP jako uczestnik teleturnieju Va Banque.
Fotografie: Izabela Pług
Fotografie: Izabela Pług
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury