z książką przez życie

Projekt „Z książką przez życie” realizowany jest przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Bielsku Podlaskim w ramach zadania „Partnerstwo dla książki” ze środków finansowych Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.

Iwona Szerszeń i księgarnia „Besawa”

Iwona Szerszeń
Iwona Szerszeń
Zapis audio rozmowy z Iwoną Szerszeń

Iwona Bielecka-Włodzimirow: Dziś mamy przyjemność spotkać się z Panią Iwoną Szerszeń, księgarką, która pracuje w księgarni „Besawa” przy ul. Adama Mickiewicza. Proszę powiedzieć coś o tym miejscu – jak długo jest Pani z nim związana?

Iwona Szerszeń: W tym miejscu pracuję już 28 lat, także kawał mojego życia. Tutaj niby była księgarnia, ale bardzo, bardzo słabo prosperująca. Tak więc to jest tak, że przyszłam na początek i tworzyłam tę księgarnię od podstaw. Do miejsca tego jest się już, w miarę upływu czasu, przyzwyczajonym, dużo moich sąsiadów się zmieniało, a my tak tkwimy w tym budynku od lat.

Jaki asortyment proponuje Pani tutaj, w księgarni?

W tej chwili książki do czytania różnie się sprzedają. Obecnie naszym największym źródłem dochodu – nie ukrywajmy – jest podręcznik, ale oprócz tego staramy się sprowadzać różne rzeczy typu obyczajówka, sensacja, najnowsze rzeczy, książki nagradzane, też dużo biograficznych… Wcześniej dużo rzeczy mieliśmy na półkach. Obecnie mniej jest tego na półkach, a klientowi sprowadzamy w 2 dni. Czasy się nieco zmieniły i zmienił się też handel.

A czy zmienili się czytelnicy? Więcej się czytało i kupowało 28 lat temu, jak Pani rozpoczynała pracę?

Więcej, zdecydowanie. Wtedy było dużo łatwiej pracować w tym miejscu, sprzedać książkę. Nie było Internetu, czytników e-booków, tak więc ludzie skupiali się na czytaniu książek. Poza tym obecnie trudno jest dokładnie stwierdzić liczbę osób, które czytają, bo część ludzi zamawia przez Internet i w taki sposób nabywa książki.

Czy w jakiś sposób księgarnia zmieniła się na przestrzeni lat?

Na pewno częściowo się zmieniła. Zmiana głównie dotyczy towaru, jaki mamy. Przedtem to była mała, ale bardziej księgarnia. Artykułów papierniczych mieliśmy sporo przez wzgląd na szkołę usytuowaną w pobliżu, ale jednak dominowała książka. W tej chwili mamy dużo różnych rzeczy: oprócz książek dział biurowy i papierniczy, gdyż tylko wtedy jesteśmy rentowni.

Czy z racji wykonywanego zawodu często sięga Pani po książkę?

Tak, bardzo często to robię. Tak w ogóle to nie wyobrażam sobie pracy tutaj bez czytania książek! Zanim zaczęłam pracę w księgarni „Besawa” pracowałam w miejscu, gdzie z książką nie miałam nic wspólnego – bardziej z księgami rachunkowymi. Natomiast przychodząc tutaj musiałam mocno skupić się na specyfice pracy księgarza, wiedzieć co i jak, przeczytać przynajmniej te nagrodzone publikacje, żeby móc coś zaproponować klientowi. Czytam też po to, aby – jeśli ktoś szuka prezentu, na przykład młodej nastoletniej osobie – to czy dana książka w ogóle jest przeznaczona dla młodych czytelników.

Musi być Pani zorientowana w tym asortymencie, prawda?

Tak, to wymaga czytania. Jeśli nie czytamy, nie uda nam się sprzedać książki.

Czym dla Pani jest czytanie, jeśli mogę tak ogólnikowo zapytać?

Czytanie sprawia mi wielką przyjemność. Obecnie dobieram sobie książkę według nastroju, jaki akurat mam. Jeśli jestem poddenerwowana lub mam złe dni, wówczas sięgam po coś lekkiego – wtedy chętnie czytam Andrzeja Pilipiuka; kiedyś Joannę Chmielewską czytałam na odprężenie, ale, niestety, ona już nie wydaje, a chyba wszystko jej autorstwa przeczytałam.

A trochę tego było…

A trochę tego było, tak. Teraz często sięgam po Pilipiuka, bo on bardzo fajnie pisze i ta jego fantastyka jest taka nietypowa… Sprawia też, że człowiek zapomina o swoich kłopotach. Ponieważ obecnie czytam sporo, to wybieram również coś trudniejszego, tak więc zdarza mi się czytać różne rzeczy. Książka pozwala mi , co jest poniekąd fascynujące, żeby poczuć chęć, aby coś zobaczyć, czegoś się dowiedzieć…Ostatnio czytałam książkę „Z Matką Boską na rowerze”, która zafascynowała mnie niezmiernie i sprawiła, że mam ochotę pojechać nie tylko do Starego Kornina, gdzie jest blisko, ale i do Drohiczyna, żeby zobaczyć piękne ikony. I wtedy patrzymy na to inaczej. I to jest właśnie fajne. Szczerze polecam publikację „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy” – przez wzgląd na obecną sytuację w kraju, gdzie trochę się ta historia przypomina….Te wszystkie drogi przebyte przez uchodźców, tak ciężko było tym ludziom… Więc jest to ponadczasowe, bo coś z tej historii, którą znamy z książek, powtarza się współcześnie; być może wtedy łatwiej nam zrozumieć pewne zjawiska społeczne. Krótko mówiąc, dla mnie książka zawsze była i jest czymś, po co warto sięgnąć.

A pamięta Pani swoją pierwszą książkę?

Pamięta

to się zawsze pamięta. Pierwszą to oczywiście był elementarz Falskiego, uczyłam się z tego elementarza. To były przecież lata 60.

Pokażmy bliżej ten elementarz…

Elementarz ów był pierwszą książką, z którą dziecko wówczas się zetknęło. Później to były – bo z elementarza to się uczyłam czytać – bajki ze szkolnej biblioteki i największe wrażenie zrobiła na mnie „Dziewczynka z zapałkami”. W okresie świąt Bożego Narodzenia często mi się ona przypomina ze względu na smutne zakończenie. Kolejną książką, która mnie też zafascynowała w dzieciństwo, była „Ania z Zielonego Wzgórza”, taka typowo dziewczęca…

Wszystkie części Pani przeczytała? Kontynuację też?

Tak, ale książek typu „Rilla” już nie, ale „Anię” tak. I bardzo mi się podobało jej podejście do życia w świecie tym bogatym i biednym, że jej domeną było, że człowiek bogaty nie musi mieć wyobraźni, bo ma wszystko. A ten biedniejszy ma za to większą wyobraźnię, więcej marzy i może w związku z tym wyobrażać sobie te piękne rzeczy. Może przypomina się ta maksyma w chwilach, gdy czegoś nie mamy? Więc sobie myślę: może jeszcze kiedyś będę miała?

Czy był jeszcze jakiś bohater literacki, oprócz Ani – o której już Pani wspomniała – który wywarł na Pani największe wrażenie?

Z tych książek, które czytałam, to bardzo mi się podobała „Dziwne losy Jane Eyre”. Inną zaś, która bardzo zapadła mi w pamięć, była „Kartka miłości” Emila Zoli. I tam było pięknie pokazane, jak kobieta, która przyjeżdża do Paryża z mężem i z chorym dzieckiem, tej pierwszej nocy zostaje sama na świecie, jej mąż umiera. Jak ona musi sobie z tym wszystkim poradzić, jak musi być twarda… I po prostu myślę sobie – bo każdy z nas ma w życiu różne chwile: i dobre, i te gorsze – że ludzie radzili sobie nie z takimi problemami i wtedy jest nam łatwiej to jakby przetrwać. Z lektur to bardzo ujmująca dla mnie była „Granica” Zofii Nałkowskiej. Tutaj chodziło oczywiście o to, że przekroczenie pewnej granicy może krzywdzić innych ludzi, że jednak powinniśmy uważać na to, aby innych nie krzywdzić.

Jakie jeszcze książki Pani dzisiaj ze sobą przyniosła na to dzisiejsze spotkanie?

Przyniosłam jeszcze, oczywiście, „Przeminęło z wiatrem”…

Oczywiście! Czyli niezłomna Scarlett?

Tak. Scarlett O’Hara i jej dosłowne powiedzenie: „Pomyślę o tym jutro”, no to ono sprawdza się w każdym czasie i o każdej porze. Przeczytałam wszystkie trzy tomy. To akurat jest stare wydanie – takie, które wtedy było czytane. Bo to był może 1986, może 1987 rok, w czasie, jak w kinie w Bielsku Podlaskim był wyświetlany film. Nie mogłam go wtedy obejrzeć, bo miałam dwoje małych dzieci. Wobec tego postanowiłam, że muszę przeczytać powieść. Po przeczytaniu całości sięgnęłam jeszcze po ciąg dalszy, choć już innego autora – książka mimo to również pasjonująca.

Ta książka kosztowała 62 tys. zł, czyli jeszcze przed denominacją.

To był majątek…(śmiech).

Z tego wszystkiego wynika, że książki w Pani życiu pełnią funkcję taką trochę pomocniczą, terapeutyczną, wspierającą?

Tak, tak.

Wyobraża sobie Pani życie bez książek?

Nie, w ogóle. W zależności od nastroju i humoru muszę sobie znaleźć coś, co przeczytam i jest mi lżej – w tych najgorszych chwilach i … Po prostu często sięgam po książkę. Muszę przyznać że czytelniczym zamiłowaniem zaraziłam też swoje dzieci. Od urodzenia czytałam im bajki, później one samodzielnie czytały i po dziś dzień obydwie moje córki są pasjonatkami książek – i jeden zięć też.

Mniemam, że miała Pani tutaj bogatą ofertę książek w księgarni, ale czy korzystała Pani może z Miejskiej Biblioteki Publicznej w Bielsku Podlaskim?

W Bielsku nie, ale korzystałam z małej biblioteki wiejskiej, gdzie właśnie natknęłam się na wspomnianą już „Jane Eyre” oraz Emila Zolę i jego „Kartki miłości”. To było w formie gabloty w prywatnym domu i można było znaleźć tam naprawdę ciekawe rzeczy.

Czyli mowa o takim jakby punkcie bibliotecznym?

Tak, o były dwie nieduże gabloty książek, i osoba, u której to było w domu, zajmowała się ich wypożyczaniem. Były też karty czytelnika, wpisywano kto co wziął – czyli można było na takiej samej zasadzie jak w bibliotekach miejskich, szkolnych, publicznych, wypożyczyć. Co ileś lat były nieco wymieniane te książki.

I korzystała Pani z tej gabloty?

Tak, wypożyczałam; zaczęłam od kryminałów właśnie, a później przeczytałam tych kilka innych tytułów, które mnie bardziej zainspirowały, chociaż w tamtym czasie: 1976, 1977 rok…

Koniec lat siedemdziesiątych…

Tak, w kryminałach pojawiały się opisy niedostępnego dla nas świata, np. pięknych, zagranicznych samochodów jak Jaguar, Chevrolet… Wszystko, czego człowiek na oczy nigdy nie widział i właśnie wtedy działała wyobraźnia. Można było tylko sobie wyobrazić jak one faktycznie wyglądały. Telewizja już niby była, ale może jeszcze nie w każdym domu, więc to była odskocznia od codzienności.

Mi od razu przypomina się porucznik Borewicz… Świat nocnych lokali, dewizowców, kobiet parających się najstarszym zawodem świata, jednym słowem: półświatek.

Tak, duże pieniądze – ale to też nie wszystko, bo tam też często były opisane wnętrza domów. Z takiego kryminału poznawało się inny świat, którego tutaj jeszcze nie było.

Ma Pani ze sobą jeszcze dwie książki.

A to jest Pilipiuk, czwarty tom pt. „Oko jelenia”, chociaż w przypadku Pilipiuka to mnie chyba najbardziej ujmuje ten jego ton satyryczny; „Kroniki Jakuba Wędrowycza” zawierają mnóstwo zabawnych anegdot, które jak człowiek czyta, sam się do siebie uśmiecha.

Proszę powiedzieć – bo jeszcze chciałabym sięgnąć do wspomnień i do dzieciństwa – czy pamięta może Pani jakiś wiersz, wierszyki albo rymowanki, coś co funkcjonowało w potocznym obiegu?

Niekoniecznie… Mój tata całe życie pracował, często go nie było w domu. Mama zajmowała się nami, domem, była też krawcową, szyła, więc tak jakby nikt, aż tak tego czasu, dzieciom nie poświęcał. Żadna babcia z nami nie mieszkała, nie jeździliśmy na żadne wakacje do babci, więc tak jakby nie było komu przybliżyć jakichś takich wierszyków. Pierwsze wierszyki były dopiero z elementarza. Typowe wyliczanki to już poznawałam później, w szkole.

Tak między dziećmi, prawda?

Tak, zresztą z piosenkami jest mi akurat nie po drodze…(śmiech), więc tak prawie nigdy nie śpiewałam.

W rozmowach z seniorkami często przewija się ten motyw, że babcie nie czytały, lecz opowiadały, że było dużo takich snutych opowieści, zwłaszcza właśnie w okresie jesiennym, zimowym, gdy były długie wieczory… Spędzało się je pewnie wspólnie w jakiejś wspólnej przestrzeni: najczęściej kuchni, jadalni, i tam właśnie snuło się te opowieści.

To właśnie było tak – jak już mówiłam – że nie mieszkała z nami żadna babcia, żaden dziadek. Widywaliśmy ich tylko czasem, więc jakby nie było w pobliżu takiej osoby. Mama troszkę pracowała, jak już wspomniałam, i niekiedy coś tam przeczytała, ale na opowiadanie bajek to nie bardzo miała czas. Lata szkolne mojej mamy przypadły na początek wojny i ona po dziś dzień się śmieje, że ona trzy razy chodziła ciągle do pierwszej klasy. Do szkoły chodziła przed wojną, w czasie wojny i po wojnie.

Tak, to zupełnie inne czasy.

Tak, jeżeli już, to właśnie u nas tata był osobą czytającą, dużo czytał. W późniejszym czasie pracował tu, na miejscu, wtedy tata czytał lektury, których myśmy nie bardzo mieli ochotę czytać typu: „Krzyżacy”, „Potop”, „Nad Niemnem”, „Lalkę”… Myśmy je wypożyczali, ma się rozumieć, w szkole, a tata czytał je zawsze wcześniej i szybciej niż my; jak nie zdążyłyśmy skończyć, to nam skrupulatnie treść opowiadał.

Czyli taka opowiadana „ściąga”.

Właśnie chciałam to powiedzieć. Więc tak jak już mówiłam: mama nie, tata tak – ale on zdążył dojść do szóstej klasy szkoły podstawowej w okresie międzywojennym, dlatego też był czytający. Ponadto to jest też tak, że gdy widzi się choć jednego rodzica z książką, to ta książka zaczyna nas interesować, że coś w niej może być fajnego, bo „tata ją czyta”; dlatego teraz właśnie, gdy dorośli mniej czytają, dzieci jakby widzą mało osób z książką w domu, i może dlatego młodzież jest obecnie mniej czytająca?

Według Pani ważny jest przykład?

Bardzo ważny, wzorujemy sią właśnie na rodzicach – gdy nie widzimy książki w domu, to często nie ma kto nią zainteresować.

Jak Pani widzi przyszłość książki? Czy jest to ponura wizja czy jest Pani w tym przypadku optymistką?

Wydaje mi się, że książki będą nadal wydawane, rynek wydawniczy będzie istniał; nawet powiem, ze powinny się ukazywać, bo świeżo wydana książka tak pięknie pachnie, że aż chce się po nią sięgnąć! Jeśli nawet nakłady będą mniejsze, to z pewnością cześć osób będzie wciąż czytać. Mam klientów, którzy zawsze coś tam sobie wybierają; nawet dzieci, szczególnie dziewczynki, które lubią serie typu „Zaopiekuj się mną”. I to są zwykle niższe klasy podstawówki: trzecia, czwarta. W przypadku chłopców wybór pada na „Dziennik cwaniaczka” , „Trzynastopiętrowy domek na drzewie” i tego typu historie. Oni jak najbardziej troszkę czytają i skoro czytają w tym wieku, to mam taką nadzieję, że będą czytać również wtedy, gdy podrosną i będą dorośli. Wydaje się, że czytelnictwo zmieniło się: kiedyś większość osób czytało i czytało różnie, w tej chwili to jest garstka czytelników, ale czytających stosunkowo dużo, którym czytanie książek sprawia przyjemność. Często ludzie kupują książki w prezencie – więc myślę, że generalnie książka będzie wydawana, a słowo pisane będzie trwało.

Ja też mam taką nadzieję i bardzo serdecznie dziękuję Pani za rozmowę.

Dziękuję bardzo.


Iwona Szerszeń
Iwona Szerszeń

Iwona Szerszeń – pracuje w jednym z najbardziej rozpoznawalnych miejsc – w księgarni „Besawa” – oferującym nowości wydawnicze w Bielsku Podlaskim. Księgarnia mieści się przy ul. A. Mickiewicza 124 nieprzerwanie od 1989 roku. Ponadto zachęca swoich klientów do nowości wydawniczych prezentując je na fanpage księgarni na Facebook i Instagramie.


Fotografie: Izabela Pług


logo MKiDN

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury

Udostępnij
Skip to content